Nie ma dnia bym nie wspomniał, bym nie wrócił myślami do tego miejsca, bym nie dotknął go fibrami swojej duszy. Już prawie od sześciu lat codziennie jestem tam. Nie muszę lecieć czy jechać, po prostu obrazy tego miejsca stale wyłaniają się łagodnie z mojej wyobraźni, przysłaniając rzeczywistość i codzienność. Jest we mnie, a ja w nim. Odbieram to jako najwyższą daność, więc już od dawna nawet nie próbuję dotrzeć do prawdy: co mnie łączy z tym miejscem. Niepoznawalna metafizyka naszych stosunków pozostaje niewyjaśniona i dlatego taka czarująco słodka, jak owoc dojrzałej kaki czy figi, a raczej małej wzorzystej filiżanki mocnej tutejszej kawy.
Umbert Eco, twórca teorii dzieła „otwartego” i wieloznacznego, uważał, że sztuka skłania odbiorcę do własnych refleksji. Twierdził też, że „labirynt klasyczny jest sam w sobie nicią Ariadny”. Idąc w ślady włoskiego filozofa, spróbuję przedstawić swoją wizję nowych wierszy Mieczysława Arkadiusza Łypa: W cieniu Minotaura, W krainie Ariadny, Fresk minojski i Rydwan Heliosa.
Okcydentalność rządzi umysłami... Europocentryzm mocno tkwi w podświadomości... Zachodnie wzorce kulturowe dominują w wyobraźni...
Jak my się mylimy, myśląc, że jesteśmy najlepsi! Błąd i zacofanie kulturowe! Ograniczoność i zamkniętość na „Inność”!
Na wstępie zaznaczę, że nikogo nie chcę obrazić tym artykułem oraz nie zamierzam wzmacniać istniejących stereotypów (pseudo?). Chciałbym podzielić się własnymi obserwacjami i krótkimi rozważaniami, które były sprowokowane tabliczką, zauważoną na vaporetto w Wenecji.
Po raz kolejny Najwyższa Rada Ukrainy, zdominowana przez frakcję Partii Regionów pokazała, że najwyższy organ ustawodawczy krainy jest niczym innym, tylko sytuacyjnym zbiegowiskiem idiotów...
Ukraina, Polska czy Belgia – nie ma znaczenia! Ludzie wszędzie są do siebie podobni, szczególnie w chwilach nadzwyczajnych. Powiedzmy wsiadanie do pociągu. Dlaczego właśnie pociąg – bo jadę z Brukseli do Paryża...
Він обрав мене сам… Певного грудневого вечора, нахабно увірвавшись до квартири, він, очеретяний кіт, якого я назвав Османом, залишився зі мною назавжди… до кінця… Було очевидним, що він, був домашнім. Можливо його вигнали, або сам загубився. Це налякане створіння усього боялося, а тому переховувалося по різних кутках. Від страху він мав дивний вигляд мохнатої мордочки із виразною косоокістю, яка згодом минула. Ми мали якось познати та притертися один до одного, призвичаїтись.
Спочатку, щоб на нього звернули увагу, він постійно чіплявся і драпав ноги. Починав мурликати (чомусь я це називав румунською – «пурхати») від першого дотику. Будь-який знак уваги винагороджувався довгим і гучним пурханням і довгим загляданням у вічі.
Вранці по кілька разів кіт підходив до ліжка і, не пхаючись на постіль, довго приглядався, гіпнотизував… чекаючи, коли почнеться ранок і незмінний ритуал кавування. Він часто здалеку приглядався своїми приплюснутими зеленими очима, сидячі на килимі, а потім підходив і терся о ноги, або нахабно лягав на комп’ютерну клавіатуру. Пив воду з усіх філіжанок, аж доки не домігся, щоб у залі поставити його особисту склянку, у яку він демонстративно запихав свій писок, показуючи, що це його територія, і хто є справжнім господарем.
Осман не знав жодних заборон. Увесь світ обертався навколо його куцого хвостика і, як я колись писав, носика кольору в’ялених турецьких абрикосів.
Усе це тепер у минулому. Залишилися тільки спогади і пустка…